jak to jest nagle rzucić wszystko i wyjechać na pół roku? odpowiadam sobie na to pytanie odkąd poszłam na studia, jednak w miarę upływu czasu przychodzi mi to coraz trudniej; jeszcze parę lat temu, kiedy moje życie przypominało perfekcyjną układankę (6 miesięcy we wrocławiu, 6 w barcelonie. znów wrocław, znów barcelona), było inaczej. byłam jednak młodsza, zachłyśnięta wizją życia na walizkach, a poza tym nigdy nie traktowałam wrocławia jak domu. każda okazja była dobra, żeby uciec z niego do barcelony. miałam parę bliskich osób w polsce, jednak bardzo szybko nawiązywałam nowe znajomości; z pełną świadomością, że są one ograniczone czasowo, umiałam się z tym pogodzić i nawet czasami uwierzyć w obietnice, że przecież spotkamy się znowu. trochę się pozmieniało. od półtora roku mieszkam nieprzerwanie w warszawie (chociaż zdążyłam zaliczyć już trzy mieszkania) i - chociaż sama w to nie wierzę - po raz pierwszy w życiu przywiązałam się tak bardzo do ludzi i miejsc. zawarte znajomości zaczęły wchodzić w inną fazę, bo po raz pierwszy nie musiałam uprzedzać nikogo, że 'wiesz, teraz jest nam dobrze, ale nie przyzwyczajaj się za bardzo'. w obliczu wyjazdu pojawiły się nowe dylematy. czy korzystać z ostatniego miesiąca tak intensywnie, jak się da, czy powoli rozluźniać kontakt, żeby tak bardzo nie tęsknić? czy ryzykować wszystko dla kogoś, odkładać marzenia ciągle na później? nie jest łatwo wyjechać na pół roku na drugi koniec świata. ale nigdy nie ma dobrego momentu. zawsze trzeba szarpać się z uczelnią albo pracą, zmierzyć ze świadomością, że zostawiasz ludzi, których kochasz. i uświadomić sobie, że ich życie będzie toczyć się dalej, mimo że bez ciebie. ale wszystko zawsze da się pogodzić, jeśli się tylko chce. zawsze. dla mnie życie to ciągłe wychodzenie ze strefy komfortu. prowokowanie losu. wystawianie siebie i znajomości na próbę. odkrywanie nowych reakcji, choćby bolesnych. żegnanie się z kimś przez łzy na dworcu, zarywanie nocy na skajpie i wypełnianie sobie miejsca po kimś, kogo nie ma, ale też wpadanie w czyjeś objęcia na lotnisku (brzmi jak z 'love actually' ;)) i ciągłe wzajemne inspiracje. dawno nie widziany kolega ze szkoły powiedział mi dziś "twoje życie to magia". magii nie ma. są ciągłe wybory i ich konsekwencje. i naprawdę dużo pracy. ale - warto. | how it feels like to drop everything for 6 months? I have been answering this question since I started my studies, but as I grow older, it's getting more and more difficult. a few years ago my life resembled a jigsaw puzzle (6 months in wrocław, 6 in barcelona. wrocław again and then barcelona) and it used to be different. I was younger and was going into raptures over life out of a suitcase. moreover, I never considered wrocław my home. I could take every opportunity to leave it and visit barcelona. I had some close friends in poland, but I was able to make new ones quickly. being conscious that they wouldn't last forever, I was able to accept it and sometimes even believe we would meet again. but everything has changed. I've been living in warsaw for one and a half years now (however, I have changed my flat three times) and - although I cannot believe it myself - for the first time in my life I endeared myself not only to people, but also places. acquintances I made started to enter a new stage. for the first time I didn't have to tell anyone that 'you know, life's good now, but don't get used to that'. however, new dilemmas have appeared now: should we live the last month to the fullest or should we rather slowly loosen the relationships not to suffer that much in the future? it is worth risking everything for someone and putting the dreams off? it's not easy to set out to the end of the world for six months. but it would never be. there is never a good time. you would always have to struggle and realize that you're leaving the people you love behind. and realize that their life will go on, even though you won't be there. but you will be always able to reconcile it all if you only want to. always. life for me means to leave the comfort zone, to provoke the fate, to put yourself and the others to the test. to discover new reactions, although they may be painful. to say goodbye to someone at the railway station and not to sleep the whole night skyping with him, but it also means to fall into sb's arms at the airport (sounds a bit like 'love actually' ;)) and to continue to inspire each other. a friend I've met today told me 'your life is magic'. but magic doesn't exist. it's all about making decisions and accepting consequences. and hard work. but I promise you - it's worth it. |
naglowek
wtorek, 23 grudnia 2014
olga.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Warto! Jestem pewna, że będziesz zachwycona tą decyzją :) Jakby to powiedział mój przyjaciel: "Chwytaj karpia!"
OdpowiedzUsuń